„Nie boję się eksperymentować” – Wywiad z Ptakovą
Jak sama mówi, nie boi się eksperymentować z muzyką. Słychać to doskonale na jej debiutanckim albumie „Suma wszystkich dźwięków”, który 6 listopada 2020 roku ujrzał światło dzienne. Zanim jednak oddała w ręce słuchaczy swój pierwszy krążek, wypuściła kilka singli, w tym duetów m.in. z PIONĄ i Miuoshem. Kocha bliski kontakt z naturą i zdrowy styl życia, o czym świadczyć może 80 gatunków roślin, znajdujących się w jej mieszkaniu lub pseudonim artystyczny. W dniu premiery długo wyczekiwanej płyty, rozmawiałem z Ptakovą, czyli Natalią Ptak.
Marek Chwedczuk: Wreszcie… W salonach muzycznych i serwisach cyfrowych znaleźć można Twój debiutancki album, zatytułowany „Suma wszystkich dźwięków”. Trochę kazałaś czekać swoim fanom na tę płytę. Dlaczego to tyle trwało?
Ptakova: Myślę, że dobrze, że tak się stało, bo przyznam szczerze, że zanim w ogóle dotarłam do wytwórni, zanim ta płyta wyszła, miałam wiele gotowych materiałów na album. Bardzo dużo tego powstało – z różnymi producentami i różnymi osobami. Każdy z tych materiałów był wyjątkowy i specyficzny na swój sposób, ale wydaje mi się – zawsze to podkreślam – że jestem poszukiwaczem jakiegoś fotelika, w którym mogę znaleźć swoje miejsce. I to poszukiwanie jest fantastyczną receptą na odnalezienie własnych priorytetów, jakichś wyjątkowych części siebie, zarówno tych muzycznych, jak i personalnych i wydaje mi się, że czasami warto jest chwilę poczekać albo poszukać, pomyśleć jeszcze więcej zanim podejmie się jakiś kolejny istotny krok. Tak było z tą płytą i mimo wszystko, bo mój wizerunek muzyczny, jak też wizualny, jest bardzo różny na przestrzeni ostatnich lat i na pewno słuchacze, odbiorcy mogą to zauważyć. Chociażby „Lawina”, o której wcześniej rozmawialiśmy, „Czar” czy „Ratunku”, które po drodze się wydarzyły to utwory, które są od siebie różne, a płyta już w ogóle jest inna. Nie traktuję rzeczy, które napotkały mnie w życiu jako błędy młodości czy jakiekolwiek błędy, tylko jako doświadczenia. Dzięki tym doświadczeniom powstał ten krążek. Miałam baty w postaci presji wewnętrznej i z otoczenia, kiedy wreszcie ta płyta wyjdzie. To wszystko się przydało i wydaje mi się, że dobrze było chwilkę poczekać i wycisnąć z siebie jeszcze więcej niż myślałam, że mogę. Nawiązać nowe kontakty, współprace. Mimo, że to wszystko tak długo trwało, to bardzo cieszę się z efektów i że przyszło to właśnie w tym momencie, bo może sama też dojrzałam i dużo mi to dało.
Powiem Ci to już na wstępie, a co tam. Zdajesz sobie sprawę z tego, że nagrałaś jedno z najlepszych wydawnictw tamtego roku? Jestem również przekonany, że „Suma wszystkich dźwięków” otrzyma nominację do Fryderyków i mam nadzieję, że przyniesie Ci ona statuetkę. Życzę Ci tego z całego serca.
Ojej, bardzo dziękuję, zaraz będę płakać ze wzruszenia… Bardzo miłe jest to, co powiedziałeś, że Suma to jedno z lepszych wydawnictw tamtego roku. 2020 był bardzo specyficzny i trudny dla nas wszystkich. Wszyscy próbują się w nim jakoś odnaleźć. Długo miałam wątpliwości, taki znak zapytania krążył mi nad głową – jak sobie poradzę, jak mam odnaleźć się w tej jeszcze dziwniejszej rzeczywistości. Nie dość, że jest to moja pierwsza płyta, debiutancka, nad którą pracowałam bardzo długo – jestem też nadwrażliwą osobą, próbującą znaleźć spokój w tych wszystkich codziennościach – to jeszcze ten COVID i sytuacje polityczne. Bardzo długo się nad tym zastanawiałam. Teraz odnaleźć się w tym wszystkim z wydaniem płyty, przyjmowaniem odbioru od słuchaczy to bardzo ciekawe doświadczenie. Tym bardziej jeśli mówisz, że jest to jedno z najlepszych wydawnictw tamtego roku, to bardzo mnie to cieszy. Tak jak mówię, był to bardzo trudny rok dla artystów, jeśli chodzi o debiuty i o wypuszczanie albumów. Nie mamy możliwości promowania tego potem na koncertach. Ostatnio rozmawiałam z koleżanką, moim art coachem, Magdą Chołyst, z którą kiedyś pracowałam i powiedziała mi fantastyczną rzecz, że teraz jest teraz i czasy zawsze mogą być bardzo trudne. Różne sytuacje w życiu mają miejsce i że nigdy nie będzie drugiego teraz. Bardzo dużo dało mi to do myślenia i mimo tych wszystkich okrutnych okoliczności, COVID-u, sytuacji politycznej i takiej niepewności życiowej, bardzo się cieszę i staram się cieszyć z tego, że teraz jest ten moment. Może właśnie o to chodziło, że długo pracowałam nad tą płytą i że to był dla mnie bardzo trudny i jednocześnie szczęśliwy okres. To wszystko jakoś wiąże się ze sobą. To trwa, ten proces, więc może ta płyta idealnie wpasowuje się w tę naszą dziwną codzienność.
Po pierwszym przesłuchaniu „Sumy wszystkich dźwięków” pomyślałem sobie, że jest to bardzo uduchowiony materiał z unikatowym rodzajem energii, która ciepło we mnie zarezonowała. Jestem ciekawy skąd czerpałaś, a właściwie czerpaliście, inspiracje do pisania tych kompozycji? Tworzyłaś ten album z Markiem Dziedzicem.
To też ciekawe. Chciałam, żeby ta płyta w jakiś sposób odwzorowała mnie, bo jestem bardzo różnorodna, kolorowa i zmienna w tym moim poszukiwaniu oraz tworzeniu. Myślę, że Marek spadł mi z nieba. Tak czułam po prostu. Moja intuicja wskazywała mi, że będzie on odpowiednią osobą do tego procesu twórczego, prowadzącego do płyty. Myślę, że nasza wzajemna energia gdzieś jakoś złapała się i odnalazła. Do tego jeszcze Jacek Szymkiewicz, który pomagał mi z tekstami. Wow! Naprawdę, ekipa była wspaniała i to były dla mnie najlepsze warsztaty w życiu na jakich byłam – praca nad tą płytą. Natomiast jeśli chodzi o energię, myślę, że tutaj emocje grają kluczową rolę. Otwartość głowy to jedno, a drugie to to, że emocje tutaj grały. Marek jest bardzo kreatywnym producentem, Jacek jest bardzo kreatywnym twórcą, mówiąc o całokształcie – i ja ze swoim niepozbieranym, pofrikowanym umysłem, często niespokojnym. To wszystko fajnie się skumulowało i ta energia gdzieś pomiędzy nami fruwała. Bardzo też chciałam, żeby na tej płycie pokazać taką różnorodność brzmieniową, muzyczną. Słucham bardzo różnej muzyki, począwszy od rapu, a skończywszy na jazzie, przez metal punk i tak dalej. Kocham inspirować się takimi rzeczami. Trudno wymienić mi jednego ulubionego artystę, chociaż tu pokusiłabym się o Frieddiego Marcury’ego i Queen, ale musiałabym dodać jeszcze Jamiroquai’a i wielu innych. Ta różnorodność też na pewno zawarła się muzycznie. To słychać zresztą na płycie. To po prostu jest bardzo eklektyczny materiał. Fanie było poeksperymentować z brzmieniami czy instrumentalnie, na przykład z mandoliną, saksofonami, klarnetami czy afrykańskimi bębnami. Marek doskonale to zrozumiał i to było kluczowe, by znaleźć takie wspólne miejsce w tworzeniu tego materiału. Taka chemia jest potrzebna. To tak jak w związku. Tworzenie płyty to jest zupełnie co innego, aniżeli tworzenie jednego utworu. Tutaj trzeba znaleźć wspólny język, porozumienie i umieć pójść na kompromisy.
Płyta idealnie wpasowuje się w jesienną aurę, klimat długich wieczorów. Celowo z wytwórnią planowaliście jej wydanie w listopadzie?
Powiem Ci, że planów na premierę było bardzo dużo, począwszy od wiosny tamtego roku, a skończywszy na 2021. Ostatecznie wybraliśmy jesień. I bardzo się cieszę, bo w listopadzie mam urodziny i bardzo go lubię. Zresztą uwielbiam również film „Słodki listopad”, więc darzę sentymentem ten miesiąc. Nie wierzę w przypadki, wszystko po prostu musi być tak jak jest. Ten listopad miał jakiś cel w tym wszystkim. I to prawda. Pracę nad płytą zaczęliśmy po wakacjach i premiera właściwie też ukazuje się w tym czasie. To wszystko zatoczyło takie ciekawe koło i premiera w tej jesiennej aurze ma miejsce. Myślę, że płyta zawiera dużo ciepłych utworów, które wpisywałyby się w atmosferę jesienną, a jednocześnie są też takie, które dobre byłyby na wiosnę. Na każdą porę roku! (śmiech) To jest taka historia całoroczna.
W warstwie muzycznej „Sumy wszystkich dźwięków” dominują wszelkiej maści gitary, syntezatory, ale też dużo mniej oczywiste instrumenty, choćby kastaniety, które są także tytułem pierwszego singla, zwiastującego ten krążek. Opowiesz o tym, jak dobieraliście z Markiem te dźwięki i skąd wziął się pomysł na tak egzotyczne brzmienia?
Praca z Markiem również była bardzo ciekawym doświadczeniem. Przez większość czasu powstawania płyty mało słuchałam muzyki. To było niezwykłe, ponieważ jak na co dzień otaczam się różnymi piosenkami, słucham wszystkiego, tak podczas procesu twórczego starałam się to ograniczać, żeby podświadomie i świadomie też trochę nie przyciągać do siebie inspiracji, tylko, by to wszystko wypływało z wewnątrz. Oczywiście, gdzieś tam czasami zdarzało się i starałam się wówczas bardziej zanurzać w etniczne inspiracje, brzmienia afrykańskich plemion – stąd te congi, bębny, kastaniety. Jest tego strasznie dużo i jest to bardzo różne, ale tak jak mówię, przychodziło to intuicyjnie, niekoniecznie z jakiegoś konkretnego źródła. To wypływało z nas, czuliśmy to po prostu. Marek jest bardzo otwarty i ma szaloną głowę. Nie boi się eksperymentować z łączeniem dźwięków, więc ta intuicja obok naturalności, to takie słowo kluczowe. Bardzo chciałam, żeby było to naturalne. Staraliśmy się podczas nagrywania wokali nie zaburzać tej naturalności auto-tunem czy innymi ulepszaczami. To wszystko raczej odbywało się w takiej naturalnej atmosferze, stąd też pewnie nawiązania do natury. Nie boję się eksperymentować.
Potrafisz powiedzieć, jaki gatunek obecnie reprezentujesz? Premierowy zestaw można umieścić w szeroko pojętej alternatywie, ale nie jestem o tym do końca przekonany. Uważasz, że klasyfikowanie muzyki w dzisiejszych czasach ma jeszcze jakikolwiek sens?
Ten ostatni człon pytania to w zasadzie temat rzeka. Można by o tym rozmawiać godzinami. Żyjemy w takich czasach, w których gatunki muzyczne mocno się ze sobą łączą, przeplatają. W tej chwili rap można by zaliczyć już miejscami do popu, jazz połączył się z elektroniką, alternatywę również można określić popem lub popem-alternatywnym. Jedno z drugim bardzo się wiąże. Nigdy nie byłam fanką szufladkowania i kategoryzowania. To później nieco zawęża działania, zarówno odbiorcom, jak i artyście, bo wpisuje się go w jakiś cudzysłów, określa mianem czegoś, a później trudno z tego wyjść. To tyczy się nie tylko aspektów muzycznych, ale i życiowych. Jeśli wsadzisz się do jakiejś szufladki, a następnie będziesz chciał z niej wyjść, to jednak społeczeństwo w jakiś sposób cię zapamiętuje z takiej, a nie innej formy. Ja zarówno słucham, jak i tworzę bardzo różną muzykę i dobrze się w tym czuję, w tym poszukiwaniu i eksperymentowaniu. Jeśli miałabym wpisać swoją płytę w jakieś ramy, to nazwałabym to chyba popem-alternatywnym. Tak naprawdę to jest taka wielobarwność muzyczna. Znajdziemy tu i żywe brzmienia, i namiastkę elektroniki, zabawy z wokalami, chórami. Trudno mi powiedzieć. Może to taki wielobarwny, alternatywny pop. Nie wiem jak to inaczej nazwać. Lubię pozostawiać pewną otwartość dla odbiorców, bo tak jak powiedziałam, jeśli sama się w tej szufladce zamknę, trudno potem będzie mi z niej wyjść i słuchaczom też. Chociaż spotykam się z takimi opiniami, że słuchacze wolą, jeśli coś jest określone. To wpływa na funkcjonowanie muzyki w mediach, na przykład w rozgłośniach radiowych. Radia lubią, gdy muzyka jest konkretna i przypisana do odpowiedniego gatunku. Wtedy wiemy, że piosenka pasuje bardziej do radia mainstreamowego typu RMF FM czy Radio ZET, a nie na przykład do Trójki, RadioSpacji, Chillizet czy innego mniejszego, bardziej niszowego. Ma to swoje plusy i minusy. Ja chyba mimo wszystko wolę moją twórczość określać mianem różnorodnej i wielobarwnej.
Teraz chciałbym pochylić się nad tekstami, które napisałaś wspólnie z Jackiem Szymkiewiczem („Budyniem” z Pogodno). Przyznam, że nie traktują one wprost, ale na pewno są bardzo ambitne, co stanowi ogromną wartość w moim uznaniu. Poruszyliście sporo tematów. Jak w Waszym przypadku wyglądał proces twórczy.
Bardzo kolorowo – jak cała płyta – i w otoczeniu kulinarnymi doznaniami, zresztą jak i we współpracy z Markiem. Z Jackiem poznaliśmy się mniej więcej w połowie prac nad albumem. Poczułam po prostu, że chyba potrzebna jest mi pomoc. Tak naprawdę większość g]tekstów napisałam sama, ale potrzebowałam je potem przeanalizować i ładnie to wszystko ubrać wyrazistości. I z pomocą przyszedł Jacek. To dla mnie ogromne wyróżnienie, możliwość współpracy z Jackiem. Będąc w gimnazjum czy liceum, zasłuchiwałam się w Pogodno. Szansa kooperacji z idolem z młodości, to dla mnie wielka sprawa. Dlatego może proces twórczy nad „Sumą wszystkich dźwięków” nazywam najlepszymi warsztatami. Jacek bardzo otworzył mi głowę na język polski. Kocham język polski. Ludzie nazywają czasem mnie „językową sadystką”, ponieważ cały czas zwracam uwagę na gramatykę, ortografię i tak dalej. Oczywiście staram się być tolerancyjna, żeby nie było (śmiech) W każdym razie myślałam, że wiem o słowach dużo, a okazało się, że nauka trwa wiecznie. Jacek pomógł mi wydobyć ten koloryt z tekstów i dołożyć do nich bardzo dużą wartość, trochę kontrowersji, zupełnie nowych barw. Na przykład „Siksa i dama”. Ten utwór brzmiał tekstowo zupełnie inaczej. Dopiero gdy Jacek dołączył do teamu, nabrało to takiej wyrazistości. Tej wyrazistości chyba mi miejscami brakowało i uczyłam się jej cały czas pod czujnym okiem nauczyciela – Jacka. Pisanie tekstów po polsku nie należy do najłatwiejszych. Dużo polskich twórców boi się tego. Ja mimo tej mojej miłości do języka ojczystego, także miałam niejednokrotnie dziwne odczucia, czy na pewno to jest dobre, czy na pewno podołam. Weryfikowałam to z wytwórnią i najbliższym otoczeniem. To była taka długotrwała praca nad efektem końcowym. Ale ja jestem bardzo zadowolona, chociażby z tego, że miałam możliwość zobaczenia słów od innej strony.
Muzyka, która ujrzała dzisiaj światło dzienne, nie należy raczej do prostej w odbiorze i wycelowanej w czołowe, komercyjne stacje radiowe. Nie chciałbym tutaj zawężać grona jej odbiorców, ale wydaje mi się, że jest skierowana do specyficznego odbiorcy. To był Wasz cel? Mówię tu świadomie w liczbie mnogiej, ponieważ oprócz Ciebie, Marka i Jacka, na pewno też wiele innych osób brało udział w tym projekcie. Czy nie kusiło Cię, aby pójść „łatwiejszą drogą” i zaserwować radiowe, taneczne nagrania?
Myślę, że „Kastaniety” są dla mnie wielkim krokiem do asertywności i umiejętności powiedzenia basta, dziękuję bardzo, zrobię po swojemu. Wszystkie utwory, które wyszły przed „Kastanietami” bardzo lubię i cenię, bo były dla mnie niezwykłymi doświadczeniami. W pewnym momencie zorientowałam się jednak, że wszystkie kompromisy, chodzenie na łatwiznę (nie chcę, żeby ktoś tutaj zrozumiał, że łatwiejsze, taneczne, energetyczne utwory w rozgłośniach radiowych, które są codziennością neguję, absolutnie), po prostu to nie jest moja droga. Zdałam sobie z tego sprawę przed „Kastanietami” i uznałam, że muszę robić rzeczy w zgodzie ze sobą i ze swoją naturą. Jeśli jest się nieszczerym w tym, co się tworzy, to da się potem to wyłapać. „Kastaniety” były dla mnie takim pierwszym utworem, zresztą tekst o tym mówi, że mam już dość i potrafię sama decydować o swoim życiu. Tworząc tę płytę robiliśmy wszystko intuicyjnie, tak jak wcześniej już mówiłam. Nie planowaliśmy, że teraz robimy utwór taki, a teraz taki, że jeden będzie do radia, a drugi będzie do czego innego. Robiliśmy tak, jak z nas to wypływało. Dopiero gdy mieliśmy pełen obraz płyny, zaczynaliśmy analizować, które piosenki są bardziej dynamiczne, a które nie. „Kastaniety” były pierwszym utworem, który zrobiliśmy z Markiem. Od razu czułam, że to musi być singiel, który będzie zapowiadać płytę. One wprowadzały w klimat obecnego albumu. Zbuntowałam się ostro i nauczyłam asertywności, trochę też bronienia własnych przekonań. To się bardzo przydaje. To też wypracowałam z Magdą Chołyst. Uważam, że artystom, często zagubionym w swoich twórczościach, jest to bardzo potrzebne – umiejętność odnalezienia własnego „ja” w naszym chaotycznym i często show-biznesowym świecie. Wszystkim ludziom jest to potrzebne.
Możesz przedstawić w skrócie, jeśli to możliwe, co chcesz przekazać ludziom tymi trzynastoma utworami? Jakie emocje chcesz w nich wywołać?
Warto być sobą, nie kryć się ze swoimi emocjami, walczyć o siebie, dostrzegać większe i mniejsze rzeczy, które nas otaczają. Nie bać się okazywania. Mnie bardzo zależało na tym, aby pokazać siebie na tej płycie i nie wstydzić się tego jaką jestem, więc chyba to też chciałabym przekazać ludziom. Myślę, że po części to się już udaje, bo ta naturalność cały czas gdzieś się pojawia i ludzie to dostrzegają. Piszą o tym. Chciałabym, żeby ta płyta była też na tyle zrozumiała, a może na tyle ludzka, by każdy mógł odnaleźć w swoim życiu chociaż zalążek emocji, które mnie dotknęły. Myślę, że też zwracam uwagę na kwestię wizualną tego wszystkiego. Na zdjęcia, na teledyski, to wszystko łączy się ze sobą. Zawsze starałam się gdzieś pokazać te elementy. One pokazują tę prawdziwą Natalkę, która obiera ziemniaki w kuchni, która robi pranie, która potem wychodzi na scenę i jednocześnie też tworzy piosenki. Nie przepadam za podejściem, które mówi, że artyści, celebryci, gwiazdy to ludzie z kosmosu, którzy nie mają własnego życia, tylko występują na scenach i chodzą na ścianki robić sobie zdjęcia. Każdy z nas jest człowiekiem, przeżywającym wiele rzeczy. Wydaje mi się, że to jest fair wobec odbiorców – bycie ludzkim, pokazywanie własnej twarzy taką, jaką ma się naprawdę. Po prostu.
Lubisz spędzać czas w kuchni? Pewnie domyślasz się już skąd to pytanie, ale bardzo pozytywnie zaskoczyłem się „Panna Cottą”. Możesz opowiedzieć coś więcej o tej piosence?
Pewnie, i z wielką chęcią to zrobię dlatego, że jesteś kolejną osobą, która utwierdza mnie w przekonaniu, że warto walczyć o swoje. „Panna Cotta” był utworem bardzo kontrowersyjnym i toczyłam wielkie boje z wytwórnią odnośnie tego, by znalazł się na płycie. Jestem szalenie dumna, przepraszam, że nieskromnie, ale jestem z siebie dumna, że udało mi się to wywalczyć, bo jesteś kolejną osobą, z którą rozmawiam, i której podoba się ten utwór. Jest to dla mnie też jakimś zaskoczeniem, bo jest to prosty, szczery utwór o emocjach, o codzienności, o relacjach międzyludzkich to po pierwsze. A po drugie, aspekty kulinarne cały czas towarzyszyły mi przez proces twórczy. Marek Dziedzic bardzo często gotował i jedliśmy przepyszne potrawy, zupy, kremy czy kanapeczki. Z Jackiem Szymkiewiczem, kiedy pisaliśmy teksty, siedzieliśmy głównie w knajpach i też jedliśmy. A ja do tego wszystkiego bardzo często tworzę teksty, piosenki – gotując w kuchni. Ten motyw kulinarny naprawdę cały czas się przewija i jest mi niesamowicie bliski, bo też uspokaja. Chyba tak jak w „Panna Cottcie” – że w genach przeszły na mnie jakieś umiejętności kulinarne po prababci, babci i mamie. „Panna Cotta” właśnie o tym mówi, że są to międzyludzkie emocje i towarzyszenie sobie. Te czekoladowe babki… (śmiech).
W otrzymanych niedawno materiałach prasowych od Twojej wytwórni przeczytałem, że cenisz sobie bliski kontakt z naturą. Wykorzystujesz jej dobrodziejstwa w tworzeniu własnych kosmetyków, nawet opakowania fizycznych nośników „Sumy wszystkich dźwięków” wytworzone zostały z surowca, zawierającego niewielką ilość plastiku. Co spowodowało, że zaczęłaś przykładać większą uwagę do ekologii?
To wydarzyło się już kilka lat temu. Skończyłam szkołę dietetyki, pracowałam też jako instruktorka fitness. Zdrowe odżywianie, jak i zdrowy styl życia nie jest mi daleki, a wręcz przeciwnie, z roku na rok staje się coraz bliższy i bardziej doceniam jego moc. Ekologia, nie da się ukryć, towarzyszy nam każdego dnia i częściej zwracamy uwagę na to, jak zanieczyszczanie planety szkodzi wszystkim, więc jest to bardzo ważny temat. Warto o tym mówić i poruszać te kwestie, bo któregoś dnia możemy obudzić się z ręką w nocniku i okaże się, że nasza planeta wymiera razem z nami, bo sami ją zniszczyliśmy. Tak już się powoli dzieje. Mam nadzieję, że mimo wszystko jakoś przetrwamy. W każdym razie, ja bardzo cenię sobie gotowanie, dbanie o siebie, naturalną pielęgnację – takie holistyczne podejście do zdrowia. Mam wrażenie, że na pewno wzięło się to z powodu różnych życiowych zawiłości i poważnych chorób u bliskich mi osób, które przyczyniły się do baczniejszego przyglądania temu, co zjadamy, temu co wklepujemy w skórę, bo często kompletnie nie zwracamy na to uwagi. Mimo wszystko cieszy mnie też fakt, że coraz więcej też może się o tym mówi. Producenci wielu marek, zarówno żywieniowych, jak i kosmetycznych, idą z nurtem tworząc produkty, których ludzie wymagają. Wegetarianizm, weganizm – to wszystko staje się coraz bardziej otwarte na społeczeństwo. To nie jest już temat tabu, że ktoś, kto je samą sałatę jest odmieńcem. Powstaje coraz więcej sklepów ekologicznych, coraz więcej knajpek wegetariańskich, wegańskich, coraz więcej eko-marek. To oczywiście przekłada się na również na tzw. greenwashing, czyli mydlenie zielonymi barwami oczu konsumentów, którzy nie w pełni świadomi kupują rzeczy, myśląc, że jeśli na opakowaniu jest napisane „vegan”, to od razu jest super zdrowe. To temat rzeka i w ogóle serdecznie polecam wszystkim zainteresowanie się nim, bo po pierwsze, jest ciekawy, a po drugie dotyczy nas wszystkich i myślę, że im prędzej zdamy sobie sprawę z wagi jaką ma holistyczne żywienie, leczenie i ochrona środowiska, tym lepiej, bo w końcu zadusimy albo zadławimy się smogiem i śmieciami w oceanach. Wszystko to krąży, a organizm to nie są wyspy. To całość, o którą trzeba troszczyć się w wymiarze fizycznym, ale też psychicznym. Do tego można by dołączyć dbanie o kondycję psychiczną, o której też się bardzo mało mówi. Mam wrażenie, że może coraz więcej, ale to i tak za mało, patrząc na skalę problemu. Kwestie depresji, chodzenia do psychologa lub psychoterapeuty. Tak mało się o tym słyszy, a jakże ważne jest to w przypadku, wspomnianego już wcześniej, holistycznego życia i dbania o zdrowie. Polecam książkę Oriny Krajewskiej „Bądź. Holistyczne ścieżki zdrowia”. Warto również zainteresować się wszelkiej maści podcastami, przykładowo Karoliny Sobańskiej. Zresztą, pojawia się coraz więcej takich treści, co mnie niezmiernie cieszy. Siedzę w tym od lat i ta natura przewija się każdego dnia. Kolejną dygresją jest historia z pełnego lockdownu, który to wywołał naszą społeczną tęsknotę do natury. Czytałam wiele artykułów o tym, że ceny działek rekreacyjnych niebywale wzrosły podczas pandemii. Ludzie po prostu szukali miejsc do ucieczki. Nagle wszyscy zorientowali się, jak bardzo potrzebny jest kontakt z naturą. Gdy odcięto nam możliwość chodzenia do lasu, wszyscy panikowaliśmy i szukaliśmy skrawka rośliny w domu, żeby tylko poczuć się jak w parku. To było okropne i myślę, że w ogóle mocno uciekamy od takich naszych pierwotnych instynktów i od natury, która siedzi w nas mocno, a których nie wiemy, czy się boimy, czy nie chcemy do nich wracać. Ale to już jest kolejny temat…
„Bez nas” to jedyne nagranie na „Sumie wszystkich dźwięków”, które nie powstało we współpracy z Markiem Dziedzicem. Wyprodukował je inny znakomity polski producent, Kuba Karaś z The Dumplings. Jak doszło do Waszej kooperacji?
Znaliśmy się z Kubą już wcześniej, bo oboje pochodzimy ze Śląska i tam gdzieś po prostu przetarły się nasze szlaki. Spotkaliśmy się też na gali Fryderyków i jakoś pomiędzy wierszami padł pomysł, żebyśmy może coś wspólnie stworzyli. I doszło do tego. Odezwałam się do Kuby, potem się spotkaliśmy i stworzyliśmy piosenkę od zera. To było też bardzo ciekawe ze względu na to, że nie napisałam tekstu sama. Tekst w całości stworzyła Kasia Lins. Bardzo ciekawe doświadczenie, więc „Bez nas” to taki wyjątkowy utwór dla mnie pod kątem samej produkcji. Kuba jest świetnym producentem, bardzo kreatywnym, równie szalonym co Marek. Fanie mi się z nim współpracowało. No i też przewinął się wtedy temat kulinarny – jedliśmy takie różne pierożki i tak dalej. Tak, to pamiętam doskonale (śmiech).
Zanim rozpoczęłaś pracę nad debiutem fonograficznym, ukazało się kilka Twoich singli takich jak „Czar” i „Ratunku (feat. Miuosh)”. Dominowały w nich stricte elektroniczne brzmienia. Czy w przyszłości planujesz jeszcze powrócić do takiej stylistyki?
Ja niczego w życiu nie wykluczam, mówię to dla bezpieczeństwa, bo już za dużo albumów zapowiadałam i w ogóle za dużo rzeczy opowiadałam. Teraz staram się trzymać emocje na wodzy i nie rzucać słów na wiatr – chociaż różnie to bywa z moim roztrzepaniem. Bardzo lubię elektronikę. Na co dzień słucham różnych rzeczy, w tym również elektroniki, ale czuję wewnętrznie, że najbardziej ciągnie mnie do soulu i R&B w połączeniu z elektroniką. Nie wykluczam więc takiego połączenia, lubię miszmasze muzyczne i twórcze. To mógłby być naprawdę dobry mix.
Jak wspominasz współpracę z duetem PIONA? Tak naprawdę dzięki „Lawinie” po raz pierwszy zetknąłem się z Twoim talentem.
Uwielbiam chłopaków! Duet PIONA, czyli Tomek Rawski i Igor Fleiszer, mam wrażenie, że są dla mnie jak starsi bracia, którzy pomogli mi wejść w ten show-biznes. To niezwykle barwne osoby i bardzo troskliwe. Współpracując z nimi czułam się zaopiekowana i zawsze z taką serdecznością do tego wracam. Nie wykluczam, może uda nam się jeszcze kiedyś coś razem stworzyć. Jak tylko chłopaki znajdą czas, bo jest to bardzo zapracowany duet. Igor przygotowuje także festiwal SnowFest, Tomek pracuje w radiu, a ciągle pomiędzy wierszami tworzą muzę i grają. Mam nadzieję, że przede wszystkim ukaże się ich płyta. Ja zawsze jestem chętna na współpracę z nimi, bo są to cudowni ludzie.
Co teraz? Co dalej? Jakie masz plany na najbliższe miesiące? Czy jeśli pozwoli na to sytuacja, chciałabyś wyruszyć z „Sumą wszystkich dźwięków” w trasę koncertową?
Ogromnie bym chciała i chyba z trzy razy już miałam taki plan, ale za każdym razem przerywała mi to pandemia. Próby do koncertów rozpoczęliśmy z początkiem 2020 roku i tuż przed tym, jak zaczęliśmy organizować koncerty, wszedł lockdown, który zaprzepaścił naszą szansę na wyjście na scenę. Mam wspaniałych chłopaków w zespole, superzdolnych, z którymi bardzo dobrze mi się gra i właśnie szkoda mi tego, że nie możemy wyjść po ludzku na scenę i zagrać. Jest to jedyne w swoim rodzaju uczucie, gdy tworzysz materiał na płytę i potem wychodzisz z nim na scenę, odbierasz tę energię od słuchaczy, od ludzi pod sceną i widzisz emocje na ich twarzach. To jest pewnego rodzaju weryfikacja twórczości. To, jak sprawdza się na żywo. To są zupełnie inne emocje aniżeli te przy nagrywaniu albumu i przy jego premierze. Mam nadzieję, że nie zostanie nam to, czyli wszystkim artystom, odebrane na zawsze. Byłoby bardzo szkoda. Cały czas szykujemy się z materiałem. Robimy w miarę możliwości próby, szlifujemy to wszystko, żeby być w gotowości, ale zobaczymy. Sytuacja teraz jest trudna i cała branża stoi. Nie tylko my artyści, ale i realizatorzy, ekipy organizujące wydarzenia. Mimo wszystko staram się nie stresować tym aż tak nadto i nie dołować, a szukać pozytywnych stron. Zobaczymy jak to będzie. Liczę na dobry rozwój wydarzeń i nie mogę się doczekać koncertów!
Rozmawiał: Marek Chwedczuk
Fot. Mat. pras. (Sony Music Poland)